- Strona główna
- Wiedza
- Sztuka
- O dyscyplinie słów kilka…
Dziś, nikt z nas, pytając dziecko „jak było w szkole?” nie usłyszy, że za złe zachowanie czy nieodrobione lekcje dostało linijką po rękach, musiało klęczeć na grochu czy zostać w „kozie”. Wielu jednak pamięta takie praktyki. Jeszcze nie tak dawno kary cielesne były czymś oczywistym i powszechnym.
Nikt tej metody nie kwestionował, a jedynie zalecano rozwagę i ostrożność w jej stosowaniu. W polskich szkołach surowa dyscyplina obowiązywała aż do lat 80. XX wieku, ale stosowania kar cielesnych formalnie zakazano dopiero od 2001 roku. W rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej kilkukrotnie podkreśla się, że „nie mogą być stosowane kary naruszające nietykalność i godność osobistą ucznia”.
Istnieje istotna różnica między rzeczownikiem „dyscyplina” a czasownikiem „dyscyplinować”. Dyscyplina kojarzy się z porządkiem, organizacją, znajomością ustalonych reguł i procedur oraz stosowaniem się do nich. Dyscyplinować, znaczy doprowadzić do stanu porządku i posłuszeństwa, dzięki ćwiczeniom i kontroli; karać, ćwiczyć, trzymać w karności.
Historia edukacji przez ponad dwa tysiące lat była ściśle związana z utrzymywaniem dyscypliny. Nauczyciel zawsze był autorytetem, a uczniowie bali się go nawet poza murami szkoły. Dzieci w szkołach nie miały żadnej swobody, a do zachowania porządku wystarczyło surowe spojrzenie profesora. Od ucznia wymagano podporządkowania oraz bezwzględnego szacunku, wszelkie przejawy indywidualności i kreatywności były tępione. Karano za przewinienia popełnione w szkole, jak i poza nią, bo nawet wtedy uczeń nie przestawał być członkiem społeczności szkolnej. Dawniej jedną z podstawowych metod wychowawczych była kara fizyczna, najczęściej bicie.
Na podstawie narzędzi i ilustracji, jakie się zachowały, można stwierdzić, że nie bito czym i gdzie popadnie, ale starano się zachować pewien rytuał karania. Chłosta, zwłaszcza w szkole, była w znacznej mierze określona regulaminem. Bito najczęściej w wewnętrzną część dłoni i pośladki, a do wymierzania kary służyły różne przedmioty, od linijki czy książki po rózgi, baty, kańczugi czy harapy.
Jędrzej Kitowicz, osiemnastowieczny pamiętnikarz, w swoim dziele „Opis obyczajów za panowania Augusta III” wspominał o instrumentach kary takich, jak „placenta, to jest skóra okrągła gruba w kilkoro złożona na dłoń ręki szeroka, na trzonku drewnianym obdłużonym osadzona, którą za omyłki w czytaniu lub na pamięć tego, czego się nauczyć naznaczono, odmawianiu, bito w rękę; za zupełne nienauczenie się wydziału swego lub za swawolą, albo inne przestępstwo praw szkolnych, instrument kary rózga brzozowa albo dyscyplina pospolicie rzemienna;
u surowszych zaś nauczycielów z sznurków nicianych tęgo spleciona siedem lub dziewięć odnóg mająca, którą to rózgą lub dyscypliną bito na ciało, uderzając najmniéj trzy a najwięcéj piętnaście razy, według przewinienia, według cierpiętliwości ciała; i według surowości nauczyciela”. Wiara w to, że tylko kary cielesne kształtują charakter, zyskała swoje uzasadnienie i rozpowszechniła się w Europie razem z doktryną „In loco parentis” – „W miejsce rodzica”.
W myśl jej założeń zadaniem nauczyciela było przejmowanie roli rodziców w trakcie nauczania. Takie podejście pozwalało na niemal nieograniczone fizyczne karanie dzieci.
Dużym powodzeniem, wśród obiektów mających utrzymać rygor, cieszyła się dyscyplina – rodzaj bicza zakończonego rzemiennym bijakiem. Na wystawie czasowej, „Bakalaureaty arystokraty”, gdzie edukację potraktowano szeroko, możemy oglądać nie tylko akcesoria szkolne, fartuszki i elementy wyposażenia edukacyjnej przestrzeni młodego człowieka, lecz również przedmioty, które z utrzymaniem dyscypliny były nierozerwalnie związane. W jednej z gablot, dzięki uprzejmości Muzeum Etnograficznego w Krakowie, można oglądać dyscyplinę nazwaną „Boże dopomogej”. Dyscyplina ma uchwyt z sarniej nóżki, do której są przymocowane rzemienne paski. Przedmiot został wykonany na zamówienie dla rodziny pani Koczy-Walewskiej, ze wsi Markowice (obecnie dzielnica Raciborza) i była używana do celów wychowawczych jeszcze w latach 50. XX wieku.
Opr. Beata Filipowicz